2009-05-07

Król Komedii 戲劇之王

Czyli Stephen Chow 周星馳. Mam sześciopak jego filmów - od takich, w których był jeszcze ślicznym chłopczykiem po takie, w których telefony komórkowe już nie wyglądają jak cegłówki.
Mam ten sześciopak i mam... Ze dwa miesiące już będzie. Ale czasu brak, bo egzaminy, bo milion innych rzeczy, a poza tym przecież ja nie lubię komedii, tylko poważne, ambitne kino...
Wczoraj miałam ostatnie dwa egzaminy śródsemestralne - i dobrze, bo od poniedziałku sobie choruję, ale nie mogłam tak na poważnie zająć się odpoczynkiem... nieróbstwem... jak zwał, tak zwał - bo te cholerne egzaminy trzeba było pozdawać. Ale wczoraj kupiłam jedzenia na dwa dni i uroczyście wlazłam w piżamce do wyra już koło południa, naszpikowana lekami i zaopatrzona w mój sześciopak
Oczywiście, że te filmy są beznadziejne. To znaczy... takie mocno trącące myszką. To znaczy, pościgi samochodowe, rozdmuchane problemy i tak dalej. Ale filmy z pierwszej płyty i tak mnie zaskoczyły - bo nie spodziewałam się po nich niczego poza ćwiczeniem chińskiego. A tymczasem niektóre mnie naprawdę rozbawiły - i uświadomiły ogromną różnicę między "naszymi" filmami a tymi hongkongijskimi.
(!spoiler alert!)
Na przykład, jest sobie film Najlepszy zięć 最佳女婿 z 1988 r. Piękna córka fryzjera, trójka przyjaciół, którzy rywalizują o jej względy, ale żaden nie wygrywa. Aż razu pewnego wszyscy się upijają, a dnia następnego się okazuje, że córka fryzjera straciła cnotę i zyskała brzuch. Każdy z przyjaciół jest wewnętrznie przekonany, że to on jest sprawcą. Dziecko się rodzi, a sprawa nadal nierozstrzygnięta - i w końcu rękę wybranki wraz z dzieckiem dostaje ten, który... najwięcej płaci rzekomym kidnaperom - znaczy, najbardziej mu zależy. Końcówka filmu jest cudowna - parka ma już kilkoro dzieci, ale to najstarsze skarży się, że koledzy się smieją, bo nie jest podobny do taty... Ani słowa o miłości. O tym, żeby sprawdzić, kto naprawdę jest ojcem. Dziewczyna nie wybiera sama, tylko godzi się potulnie na wszystko, co z nią ci faceci robią. Po prostu niebywałe! I jeszcze ci faceci, biją się nie o to, żeby się z nią przespać, tylko już po fakcie, gdy jest brzuchata z niewiadomoktórym - żeby się z nią ożenić! Niesłychane!

Albo 望夫成龍 Mieć wielkie oczekiwania względem męża (tytuł zabawny, bo to trawestacja przysłowia 望子成龍 - czyli dosłownie wypatrywać, kiedyż to syn stanie sie smokiem - czyli mieć wielkie ambicje i oczekiwania w stosunku do własnego potomstwa). Historia miłosna - on, sierota, chłopak z nizin, ona, stojąca cokolwiek wyżej na drabinie społecznej, bo jej tata jest jego szefem. Uciekają od niedobrego ojca, który chce lepszej przyszłości dla swojej córki. Chłopak inteligentny, ale wieś kompletna. Ona dla niego szoruje kible, a on ciężko zarobione pieniądze przegrywa na automatach. Ale chce się dla niej zmienić - tylko, że poważna korporacja nie chce go przyjąć tak ot, z ulicy, żąda zabezpieczenia finansowego. Żeby je zdobyć, ona idzie pracować jako fordanserka. O czym on się dowiaduje i zamiast ładnie podziękować i się powstydzić, że kobita na niego łoży, to jeszcze na nią wrzeszczy, skubaniec. No dobra, on dostaje pracę, pnie się po drabinie społecznej. Ma szczęście do córek szefów, córce obecnego też się podoba. Wraz z żoną przeprowadza się do dużego mieszkania, uczy się dobierać krawaty i jeść ostrygi... I nagle zaczyna zauważać, że żona nie potrafi ani jednego, ani drugiego. I choć film jest utrzymany w tonacji komediowej, okazuje się, że problem społeczny został pokazany całkiem poważnie. Ukazanie zmiany tego faceta, który z pokornego i kochającego zmienił się w pogardliwego i żądnego władzy - cudowne. Opowieść jednak dobrze się kończy - co w azjatyckich filmach (nawet komediach!) nie jest wcale takie częste.
Happy endem nie kończy się na przykład 龍鳳茶樓 Restauracja Smok i Feniks. Tutaj ciekawostka - to miejsce istnieje naprawdę, współczesna nazwa to 龍門大酒樓 Restauracja Smocza Brama. Była to pierwsza hongkongijska knajpa zaopatrzona w klimatyzację. Tytuł jest fajny, bo to historia miłosna, a jak wiadomo, smok to u Chińczyków superfacet, a feniks to superkobieta. Mniejsza o to, że akurat 鳳 to feniks-samczyk, w odróżnieniu od 凰 czyli feniksa-samiczki. W dzisiejszych czasach każdy feniks jest symbolem kobiecości. Ale to taka mała dygresja nie na temat. A w filmie chodzi o to, że ten superfacet i ta superbabka spotykają się w 茶樓 - "herbaciany budynek", ale w Hongkongu mówi się tak na tradycyjne restauracje. Miejsce jest zaklinowane w półświatku - spotykają się tam fordanserki, mafiozi itp. I właśnie - superfacet jest (niby byłym) członkiem gangu, a ona fordanserką. Ale on jest dobry dla jej mamy i kupuje jej kwiaty, a ona próbuje go nauczyć bycia rodziną. Ma do niego zaufanie, choć on właśnie wyszedł z ciupy, bo on potrafi ją obronić. Pełna miłość, samo szczęście, oboje się zmieniają dla tej drugiej osoby. Ale w pewnym momencie okazuje się, że ona za dużo wymaga, jeśli chce, żeby on mył ręce po skorzystaniu z ubikacji, a dla niego ważniejsi są kolesie. Robi jej awanturę z zazdrości, zarzuca puszczalstwo - ona mu daje w pysk i... on jej też. Ona odchodzi. Spotykają się sześć lat później - on jest taksówkarzem, który ją podwozi do domu. Gdyby to był film amerykański, pogodziliby się i żyliby długo i szczęśliwie. Ale nie jest. Dlatego ona odbiera telefon, a z rozmowy wynika, że właśnie wraca do kochającego męża i synka, a on również odbiera telefon - i okazuje się, że też sobie ułożył życie. Wielka miłość to nie wszystko.

On ma zresztą talent do grywania bandytów. Zaczął od filmu 霹靂先鋒 Final Justice z 1988 roku. Komedia o dzielnym, choć niezbyt piśmiennym superpolicjancie, który ocala życie i prostuje przyszłość młodemu złodziejowi samochodów (nasz Stephen, och, jakiż młody i śliczny!), rozbijając przy okazji mafię w całym Hongkongu. Ale wtedy to jeszcze płotka była. Już w 1990 roku był prawdziwym mafijnym bossem, handlującym narkotykami - w filmie 一本漫畫闖天涯  Z komiksem na koniec świata. Kelner zaczytany w komiksach o półświatku faktycznie dostaje swoją szansę. I choć nie zna kungfu, nie umie strzelać, a w dodatku jest skończonym tchórzem, to udaje mu się ocalić skórę własną i druhów. Niestety, ojciec chrzestny w końcu załatwia jego kumpli, a i on musi znikać. Znów brak happy endu. W dodatku, choć film jest utrzymany w konwencji komediowej, jest okropnie brutalny. Już zaczynamy lubić tych trzech wesołków, którym udaje się zawsze wyjść cało z opresji. Wiemy, że jeden jest zakochany w barowej wokalistce, że drugi ma osiem córek i nie potrafi poprawnie rozwiązać żadnej zagadki i tak dalej. I jest scena - muszą przekonać wietnamskiego bossa, żeby im pomógł w interesach. Znajdują jego dawno zaginioną żonę. Boss mówi, że chętnie im się zrewanżuje. Oni proszą o mediację między mafią hongkongijską a tajską. On mówi, że nie ma żadnego wpływu na tajskiego bossa i że może zrobić dla nich wszystko, ale nie to. I wtedy dają mu prezent - głowę jego... zastępcy? syna? I wtedy zdajesz sobie sprawę, że mimo śmiechów i chichów, ten film jest po prostu okropny... Już wiem, od kogo się uczył Tarantino.

Dziś następna porcja filmów. Lubię je. Ćwiczę chiński, bawię się, odpoczywam. Mam nadzieję, że w międzyczasie wyzdrowieję.

2 komentarze:

  1. Poczekam aż dojdziesz do Shaolin Soccer :) (Ania z FB)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swego czasu przejrzałam chyba wszystkie... Ale niektóre wymagają powtórki :)

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.