2013-07-09

Cangshan 蒼山 - Błękitne Góry

Cangshan to nazwa pasma gór przy Dali. Są one częścią łańcucha gór Yunling (雲岭) czyli Gór Chmurnych, które się właśnie tu zaczynają, układając śliczną górską ścieżkę od Dali przez Lijiang aż po Tybet.
Na górze tej poznano się już za czasów, gdy Yunnan nie był jeszcze chiński - mianowicie za czasów Państwa Nanzhao - najwyższy szczyt uważano wtedy za świętą górę.
Na pasmo Cangshan składa się 19 szczytów powyżej 3500 m.n.p.m., przy czym Cangshan właściwe, czyli najwyższy szczyt Koniosmok (Malong 馬龍), sięga 4122 metrów. Żlebami płyną potoki, czasem maleńkie, czasem huczące wodospadami, zawsze groźne na wiosnę - ośnieżone szczyty zielenią się, a potoki kończą swój bieg, zasilając Jezioro Erhai.
Od naszych wysokich gór różni Cangshan różnorodna, obfita flora, na którą jako pierwszy zwrócił uwagę mój ulubieniec Delavay, jeszcze w XIX wieku.
Oczywiście strasznie żałuję, że przyjechałam o ponad 20 lat za późno. W 1991 roku dzikie ścieżki górskie, które musiały być marzeniem każdego taternika, zmienione zostały na spacerową trasę uzupełnioną wyciągiem - najpierw krzesełkowym, potem gondolkowym. Wraz z pojawieniem się tych udogodnień łażenie po Cangshan w zasadzie umarło. Po pierwsze: teraz trzeba zapłacić za wejście, bo oczywiście całe góry weszły w skład parku narodowego. Po drugie: na najwyższy szczyt można się dostać tylko gondolką; surowo zabroniona jest samodzielna wspinaczka. Po trzecie: cały szlak wypełniony jest panieneczkami na wysokich obcasach i chłopaczkami w japonkach, przez których są zamykane trasy. Dlaczego? Ano kilkoro głupków się zabiło, idąc w góry w takim obuwiu. I choć właściwie wszystkie trasy górskie są oschodowane i pozabezpieczane, przez tych kretynów trudniejszych szlaków już się nie udostępnia - pozarastały pokrzywami, nikt nie sprawdza obluzowanych kamieni, a wejście jest na własną odpowiedzialność - bo w tych górach nie ma GOPRu...
Mniejsza z tym. Ja akurat niewspinaczkowa jestem, żalę się tylko dlatego, żeby ci Czytelnicy, którzy mają zamiar odwiedzić Góry Cangshan, byli odpowiednio przygotowani.
Pięciogodzinny spacer, który odbyliśmy ścieżką spacerową, bardzo mi się podobał. Nie zmęczyłam się tak, żeby marudzić, chociaż byliśmy w wysokich górach. Nie bolały mnie nogi i na drugi dzień nie miałam zakwasów. Ku mojemu zdumieniu, ZB cierpiał. Łydki go bolały tak, że jęczał w trakcie prowadzenia samochodu. A taki niby wysportowany...
Zakochałam się w strumykach, wodospadach, a nawet w kamiennej ścieżce, która tak miło nas prowadziła.
Mniej zakochana jestem w jadowitych wężach, które owszem, zdarzają się tutaj.
Jeszcze mniej podobają mi się miejsca, w których spadające głazy zlikwidowały barierki
bądź widok głazów, które spaść mogą choćby i za chwilę, a które podparte są mocno prowizorycznie.
Cóż. Lęk wysokości powinien mnie skłonić do pozostania w Dali, zamiast wycieczek w góry, ale przecież nie będzie mi głupi lęk mówił, co mam robić, prawda? :)
Reasumując: choć chińskie zwyczaje taternicze różnią się w sposób mocno zauważalny od tych polskich, choć z dzikością to te góry mało mają wspólnego, i tak uważam, że warto tam pójść. Ba! Warto spędzić tam nie pięć godzin, a cały dzień. Dwa dni. Tydzień. Na wejściu na każdy pagórek, zamoczeniu stopy w każdym strumyku, na ochaniu i achaniu przy nieprawdopodobnych widokach. Na odkryciu, którędy można tam wejść nie płacąc za bilet. Na próbach wejścia na sam szczyt.
Marzy mi się widok na Yunnan z 4122 metrów. Może następnym razem nie będzie padać, a my będziemy mieć tydzień a nie dwa dni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.