2012-08-21

pipa 枇杷

Owoc, który po chińsku nazywa się "pipa", po naszemu wabi się, nie wiedzieć czemu, nieśplik japoński. W ogóle ilość rzeczy, które Europejczykom kojarzą się z Japonią (gdzie są wtórne) a nie z Chinami (z których pochodzą) jest porażająca, ale to już zupełnie inna sprawa.
Gatunkowo należą do różowatych, czyli mieszczą się w tym samym kręgu, co nasze gruszki czy wiśnie. Naturalnie rosną tylko w południowo-wschodnich Chinach, choć zauważyłam zasadzone drzewka i w moim mieście.
Jest to bardzo znana w Chinach roślina lecznicza. Zarówno kwiaty, jak i liście czy owoce wykorzystywane są przy produkcji wykrztuśnych syropków czy pomagających na podrażnienia przewodu pokarmowego lekkich win. Absolutnym hitem tutejszych aptek jest "pasta z pipy" 枇杷膏 jak to ją uroczo nazywam, o której za chwilę.
Ja jednak przede wszystkim napawam się smakiem tych owocków, trochę zbliżonych do jabłka, trochę do śliwki, trochę do niewiadomoczego. Nadaje się do wszystkiego: do jedzenia na surowo, do ciast, do dżemów, do sosów, w zalewach i na wino. W przyszłym roku z całą pewnością zrobię nalewkę nieśplikową, do której, zgodnie z chińską recepturą, dodam cytrynę, bo nieśplik jest trochę zbyt słodki. Jedząc nieśpliki zawsze mam wizję tego, jak bardzo pomagam sobie na zdrowie, zajadając się tymi bogatymi w potas, fosfor, żelazo, wapń i miliony witamin owocami. Już nie mowiąc o tym, że zdrowiej jest spożyć profilaktycznie owocki, niż leczyć się ciągle z kaszlu i bólu gardła... Trzeba jednak pamiętać, że akurat tych owoców nie wolno przedawkować, ze względu na wysoką zawartość amigdaliny, która rozkłada się w organizmie na m.in. na silnie toksyczny cyjanowodór. Z tego też względu przed robieniem wina itp. koniecznie należy z nich, jak i z brzoskwiń, wiśni czy śliwek, przed robieniem przetworów wyciągać pestki, w których zawartość amigdaliny jest najwyższa.
A teraz trochę o tzw. paście z pipy. Jest to ziołowe tradycyjnie przyrządzane paskudztwo na ból gardła, chrypę, kaszel i utratę głosu. Z tego powodu zapijają się nią nauczyciele, lecząc objawy choroby zawodowej. Ma działanie wykrztuśne i łagodzące ból. Biorąc pod uwagę to, że po pierwsze naprawdę działa, po drugie jest naturalne, a po trzecie wcale tak źle nie smakuje, dziwię się, że jeszcze nie podbiła świata. Hmmm... w zasadzie podbiła, tylko, że raczej w miejscach, w których żyją Chińczycy, więc nie w Polsce...
Historia syropku sięga końca XVII wieku, kiedy to lokalnemu kacykowi zwanemu Yang Jin zachorowała matka. Kaszlała, aż tchu jej brakowało, z dnia na dzień pluła większą ilością flegmy i żaden z lokalnych felczerów nie mógł na to nic poradzić, a matka gasła w oczach. Razu pewnego usłyszał jednak Yang o lekarzu, mieszkającym niemal na drugim końcu świata (bo przecież wiadomo, że Chiny to prawie cały świat), w Suzhou. Zwał się on Ye Tianshi i ponoć nawet umarłego mógł życiu przywrócić (Frankenstein?...). Nowa nadzieja wstąpiła w serce młodego Yanga, nie bacząc więc na trudy dalekiej podróży, wybrał się do lekarza osobiście, by go błagać o pomoc. Medyk, ujrzawszy chorą, zarządził podawanie jej pasty z iskronia i nieśplika gotowanych w miodzie. Matka wyzdrowiała i dożyła sędziwego wieku, a wdzięczność wobec lekarza i dobre serce wyraziła w ostatniej woli: zarządziła mianowicie, żeby syn pomógł w tworzeniu tej pasty hurtowo, by inni cierpiący również mogli się uwolnić od bólu, a winien to czynić przez pamięć cudownego ozdrowienia własnej matki. Do dziś zresztą zarówno nazwa marki, jak i jej logo przypominają tę historię - ten obrazek to właśnie Yang Jin podający lekarstwo matce.
Produkcja przeniosła się najpierw do Pekinu, a później, przez zawirowania historyczne, do Hongkongu. Obecnie Hongkong rości sobie prawa do bycia jedynym spadkobiercą oryginalnej receptury i przestrzega przed podróbkami (których, swoją drogą, jest sporo). Filie mają od całej Azji Południowo-Wschodniej przez Australię, Kanadę czy Stany Zjednoczone po Holandię, Wielką Brytanię, Francję i Włochy; robią na syropku i innych tabletkach na gardło grube miliony dolców rocznie.
Tutaj ich strona internetowa, m.in. angielska.
Oczywiście, znalazła się banda niedowiarków, którzy nie sądzili, że jakiś śmieszny tradycyjny lek faktycznie może kogokolwiek wyleczyć. I tu niespodzianka: poza wszystkimi chorobami wymienionymi do tej pory, pasta z pipy leczy również astmę :)
Inna rzecz, że od dawna już nie jest to po prostu pasta z nieśplika i iskronia. Dodają do niej m.in. dzwonecznik, skórkę pomelo, grzyby, rozwar wielkokwiatowy, pinelie trójlistkową, pestki cytryńca chińskiego, pestki gurdliny ogórkowatej, kwiaty podbiału (co jest o tyle ciekawe, że u nas częściej wykorzystuje się liście niż kwiaty), korzenie krzyżownicy, pestki moreli, korzeń lukrecji, świeży imbir,a także olejek mentolowy i miód, który jest bazą tego syropu.
Jak go Chińczycy spożywają? Cóż, skoro jest to syrop, należałoby się spodziewać, że doustnie. Tak, tak też można. Na bóle głowy, mocno zatkany nos i inne takie lepszą metodą są jednak inhalacje - w najprostszej wersji trzymają łyżkę z syropem nad ogniem, aż zaczyna parować i wtedy wdychają. Marnotrawstwo. Przecież syrop jest słodki i pyszny...

4 komentarze:

  1. Ten syrop to nie tylko w HK robią, ale wręcz w moim dystrykcie :D

    Właście wciągam, bo mi coś gardziołko nawala od kilku dni ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie ma jak porzadna choroba zawodowa ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała nazwa. W mowie mojego synka pipa to piłka.

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.